Społeczności lokalne
Trudno byłoby się spodziewać, że, członkom lokalnej społeczności a tym bardziej jej władzom mogłoby chodzić o coś innego jak powiększanie dobrobytu gminy. Tyle tylko, że powiększanie dobrobytu łatwiej określić jako cel niż zrealizować w praktyce.
W pewnym uproszczeniu powiększenie dobrobytu objawia się wzrostem zasobu pieniędzy u członków społeczności (sama dystrybucja dochodu pomiędzy poszczególnymi gospodarstwami domowymi w gminie to osobne, szalenie ważne zagadnienie), które można przeznaczyć (łącznie z budżetem samej gminy) na różne wydatki. Skąd mogą się wziąć te dodatkowe pieniądze? Albo z dodatkowych dochodów uzyskanych spoza gminy albo ze zmniejszonych kosztów „zaoszczędzonych” na wydatkach poza gminą. Sama wymiana towarów i usług w ramach gminy czyli generowanie przychodów, które dla innych mieszkańców są wydatkami, również podnosi dobrobyt ale może się to dziać jedynie stopniowo i powoli. Innymi słowy i w dużym uproszczeniu: aby powiększać dobrobyt należy zwiększać „eksport” poza gminę i zmniejszać „import” spoza gminy. Taki swoisty „lokalny protekcjonizm” – gdyby miało się to dziać przez zakazy administracyjne ale jeśli dzieje się to z woli mieszkańców – żadne zasady nie są naruszone.
Zdajemy sobie sprawę ile wysiłku, ile pomysłowości i ile wytrwałości angażują mieszkańcy gminy, pracownicy samorządowi i władze gminy, żeby w tych trudnych czasach utrzymać swoją społeczność „na powierzchni”, „na czasie” i „na kursie na modernizację”. Jak trudno dotrzymać kroku światu, który ciągle ucieka i jak trudno zachować „dodatni bilans handlowy” gdy tyle produktów „kusi” do zakupu a posiadanie wielu z nich stanowi słuszny lub nie – ale jednak swoisty społeczny przymus.
Doceniając te wysiłki wyobraźmy sobie jakąś teoretyczną wiejską gminę i spójrzmy na nią przez „czarne okulary” (pamiętając, że to nie nasza gmina): prawie wszystko co kupujemy w miejscowym sklepie pochodzi z importu. Co prawda nie całość wydatków społeczności w tym sklepie (tych sklepach) to import bo w cenie detalicznej jest również marża, która pozostaje na miejscu w naszej gminie (chyba, że pracownik sklepu jest spoza gminy a tym bardziej – również właściciel) ale jednak zdecydowana większość – wyjeżdża poza gminę do dostawców towarów (a często jeszcze dalej za granicę). Nawet żywność pochodzi z importu. Prąd, gaz – ewidentnie to import, usługi telekomunikacyjne – import, telewizja – import, Internet – różnie. Nawet wywóz śmieci może być importem i to nawet wtedy gdy zbiórką śmieci zajmuje się spółka gminna albo firma mająca siedzibę w naszej gminie – wtedy gdy śmieci i inne odpady trafiają np. na wysypisko, które nie jest w naszej gminie – które mówiąc wprost nie jest nasze. Czyli wynika z tego, że nie potrafimy zarabiać nawet na naszych własnych śmieciach. Mieszkańcy naszej gminy wytwarzają tez dochody z „eksportu” – sprzedają poza gminę zboże albo żywiec a może owoce i warzywa. Czy jednak wystarcza tych pieniędzy z „eaksportu” na pokrycie wydatków na „import”. Prawda być może jest taka, że tych pieniędzy dawno by zabrakło gdyby nie to, że znaczna część naszych mieszkańców wyjeżdża codziennie do pracy poza naszą gminę (albo nie co dzień ale na dłuższe okresy czasu) i gdy wraca przywozi ze sobą pieniądze. I dlatego pieniądze jeszcze się nam „nie skończyły”. A może się skończyły i zaczęliśmy już pożyczać nie na inwestycje, które muszą być ulepszeniami ale „na życie”.
Wybaczcie jeżeli przesadziliśmy z pesymizmem czarnych okularów – zrobiliśmy to po to aby wyraźniej widać było rozwiązanie, które co najważniejsze – zawsze istnieje i przynajmniej w części zależy tylko od mieszkańców naszej gminy.
Wszystkie wyszczególnione wyżej wydatki da się ograniczyć – i nie potrzeba niczyjej zgody – naprawdę wszystkie. Wiemy jak to zrobić. A najlepiej byłoby mieć własną elektrownię i nie tylko nie importować ale eksportować prąd. Gdyby mieć super-efektywny system gospodarki odpadami to dałoby się nic nie wydawać poza gminę w tym zakresie i jeszcze zarabiać A gdyby udało się wybudować naprawdę nowoczesną instalację do produkcji energii z utylizacji naszych śmieci – to już byłoby tak zwane „dwa w jednym” albo „dwie a nawet trzy pieczenie przy jednym ogniu”.
Jeśli do tego dołożyć produkcję żywności, która może zastąpić żywność importowaną do gminy plus do tego eksport nadwyżek – dobrobyt w naszej gminie naprawdę się powiększy. I to o wiele bardziej niż prosta suma dodatkowych dochodów i poczynionych oszczędności. Bowiem pieniądze z każdego dodatkowego dochodu (sprzedaż poza gminę) bądź z poczynionych oszczędności (na wydatkach „opuszczających gminę) mogą być wydawane wewnątrz gminy i na zasadzie „koła zamachowego” – tworzyć kolejne miejsca pracy i kolejne dochody, które znów mogą być przeznaczane na kolejne wydatki i tworzyć kolejne miejsca pracy i tak dalej. Efekt koła zamachowego nazywa się mnożnikiem lub super-mnożnikiem w gospodarce otwartej (możecie sprawdzać w encyklopediach) ale mniejsza o naukowe nazwy. Ważne, że każdy czuje to instynktownie i że naprawdę tak jest. I że na przykład, jeśli mnożnik wynosi 5,0 (a może on tyle wynosić) to wówczas zaoszczędzenie ekwiwalentu kosztu utrzymania jednego miejsca pracy w danym okresie czasu spowoduje powstanie dodatkowych 5 miejsc pracy czyli w sumie 6 miejsc pracy. Oczywiście jeżeli ludzie nie schowają dodatkowych dochodów w banku albo nie będą ich musieli przeznaczyć na spłatę kredytów.
A każde trwałe miejsce pracy czyli miejsce pracy z perspektywą długoterminowego istnienia – oznacza zadowolonego członka społeczności, który będzie miał realna szansę na szczęśliwe ułożenie sobie życia – czy to nie jest cel wart wysiłku.
Powiększenie dobrobytu to naprawdę trudne zadanie. To byłby jakiś tani marketing – opowiadanie, że to proste i nie wymaga wysiłku. Ale jeżeli odpowiednio duża liczba członków społeczności tego chce – każda społeczność może tego dokonać.